Ignacy Pinkas we fragmentach wspomnień Marii Magdaleny Wolnej

Pisałam już o uwarunkowaniu ślubu moich Rodziców. Ślub odbył się w Wilnie, w prześlicznym  kościele pw. św. Anny. Przed ślubem Mama odszukała swoich znajomych z Mohylewa, którzy zeznali w konsystorzu Cerkwi Prawosławnej kim jesteśmy, by otrzymać metryki, których Mama nie zabrała z Mohylewa. Według tych metryk byliśmy prawosławni, a tymczasem uczęszczaliśmy na lekcje religii katolickiej, i jak to w szkole, uczestniczyliśmy w praktykach religijnych katolickich. Ponieważ byliśmy już nastolatkami, pozostawiono nam wybór religii. Praktykujący od lat w religii katolickiej czuliśmy się katolikami. Przejście z prawosławia na katolicyzm polegało na złożeniu ślubowania na wierność Kościołowi Katolickiemu w naszym kościele parafialnym na ręce proboszcza. Był to kościół św. Mikołaja przy ulicy Kopernika. (…)

Tymczasem Pinkas nie tracił czasu i pilnie malował ukochane Wilno. Dziesięć obrazów olejnych średniego formatu, posłał w hołdzie swojemu Wodzowi (Józefowi Piłsudskiemu). Do wojny obrazy te wisiały w Belwederze. Mimo starań nie udało mi się ustalić, co się z nimi stało.

Po powrocie z Wilna powtórzył tematykę tych obrazów w autolitografii, wydając barwną tekę graficzną „Wilno”. W ogóle Pinkas był ogromnie pracowitym człowiekiem. Malował Kraków, wyjeżdżał na pejzaże, malował portrety. Obowiązki miał duże, bo utrzymanie świeżo założonej rodziny, a jeszcze wcześniej pomoc matce, wdowie po urzędniku austriackim, a więc z niedużą emeryturą. Wrażliwość na każdą biedę, a więc wobec modeli, woźnego, który sprzątał pracownię itp. powodowała doraźne wydatki. Był wziętym malarzem, ale nie mogąc nic planować, bez stałej pensji, popadał w kłopoty finansowe. (…)

Mimo trudów mieliśmy zapewnione dobre wyżywienie i nade wszystko dbałość o nasze wychowanie. Na przykład z doktorem Stapą, jednym z dyrektorów księgarni Geberthner i Wolff zawarł umowę, że ze sprzedaży teki „Wilno” opłaci nam prenumeratę pism i książki potrzebne do nauki. Mieliśmy więc wszelkie pomoce, jak atlasy itp. Niejedno dziecko z zamożnego domu nie miało zawsze nowych książek. Podobnie, gdy ważyły się sprawy wyjazdu na kolonie, ja wystąpiłam z radą, że można starać się o zniżkę w opłacie w Kole Przyjaciół Drużyny. Usłyszałam na to zapytanie Ojca:
– „Czy nie ma dziewczynek biedniejszych od ciebie?”
Ojciec postarał się jednak, że bez zniżki na obóz pojechałam. Miał swoje metody wychowawcze. Gdy zmarł jego przyjaciel, dziennikarz i artysta malarz Wilhelm Mitarski, a zbliżało się św. Mikołaja, Tatuś zawołał nas na poważną rozmowę. Powiedział, że święty Mikołaj musi obdarzyć przede wszystkim małych Mitarskich, a nie ma wiele pieniędzy i czy my się zgodzimy, żeby zamiast do nas, poszedł z prezentami do tamtych dzieci? My oczywiście w głębokim poczuciu spełnienia dobrego uczynku, bez wahania zgodziliśmy się na tę ofiarę. Potem okazało się, że i dla nas znalazły się prezenty. Była to więc próba, która dla nas wypadła pomyślnie. Nic dziwnego, całe życie obserwowaliśmy naszych Rodziców, jak zawsze spieszyli w potrzebie różnym ludziom z pomocą, bez względu na własne, aktualne kłopoty. (…)