Mój Ojciec stale pomagał swej matce, ale ciocia Jadwisia starała się z jego pomocy nie korzystać, szczególnie w latach trzydziestych, gdy zaczął chorować na gruźlicę. Na razie, w 1931 roku, podleczony w Bystrej Śląskiej, pracował usilnie by spłacić powstałe długi. Stołując się u cioci rzadziej bywałam w domu Rodziców i jakoś nie dostrzegałam ich trosk, bo w domu nie mówiło się o kłopotach. Atmosfera była zawsze pogodna i miła dzięki dzielności Mamy i poczuciu humoru Taty. Dziś wciąż nie mogę wyjść z podziwu, jak pogodnie znosiła Mama trudy życia, które na nią spadały.
Ojciec znów zaczął chorować, początkowo złożył go ischias, którego się nabawił w okopach. Od stania przy sztalugach cierpiał na żylaki, które co dzień bandażował. Nigdy, podobnie jak Mama, nie narzekał, cieszył się naszymi postępami i bardzo nas wszystkich kochał. Brat po maturze poszedł na prawo i starał się o pracę, by ulżyć Rodzicom, ale nic z tego nie wychodziło.
Dziś się już nie pamięta, jak trudno było o pracę, szczególnie inteligentom o humanistycznym wykształceniu. W tym czasie właśnie Ojciec zaprosił na obiady doktora historii sztuki, który po powrocie z Rzymu, gdzie był na stypendium, dosłownie nie miał co do ust włożyć. On spędził także u nas Wigilię, w czasie której zaziębiony Tata leżał w łóżku. Śpiewaliśmy kolędy, których nas Tata nauczył i które uwielbiał śpiewać. I teraz próbował bolącym gardłem włączyć się do chóru. Wbrew wszystkiemu było radośnie i żadne z nas nie przeczuwało, że była to ostatnia nasza wspólna z nim Wigilia. (…)
Łaskawy Bóg sprawił, że Ojciec wrócił do zdrowia na tyle, że wstał i nadal pracował nad „Teką Krakowa”.
Zawsze interesowaliśmy się sztuką, a zamiłowanie Ojca do rysowania i malowania architektury Krakowa na pewno wpłynęło na mnie i zachęciło do zapisania się na roczny kurs przewodników po Krakowie przy Uniwersytecie Jagiellońskim, zorganizowany przez PTTK[12] w oparciu o kadrę profesorską Uniwersytetu. Mieliśmy więc wspaniałych wykładowców: profesorów i docentów z historii sztuki. I tak po zabytkach oprowadzał nas docent doktor Jerzy Dobrzycki, a robił to wspaniale. Samą historię sztuki wykładał ówczesny docent, a późniejszy profesor Karol Estreicher[13]. Profesor J. Krzyżanowski[14] uczył oprowadzania w języku angielskim, a profesor Adam (?) Łukasiewicz w języku francuskim. (…)
W 1935 roku zdawaliśmy egzamin z kursu i otrzymali dyplomy. W późniejszych latach prowadzono podobne kursy, ale ten był pierwszy, chyba mający najlepszych wykładowców.