Po odejściu tych panów, którym Jerzy przedstawił naszą gromadkę, jako Straż Obywatelską stworzoną dla ochrony Wawelu, nadjechał oficer sowiecki, urzędujący Komendant Wojskowy Miasta. Tym razem przydała się moja znajomość języka rosyjskiego. Powiedziałam więc, że jesteśmy Komitetem Obywatelskim stworzonym ad hoc dla ochrony Wawelu, gdzie w przyszłości będzie Muzeum historyczne. Zgodził się z nami i polecił nie wpuszczać nikogo do Zamku bez jego osobistej przepustki, do czego później stosowaliśmy się wobec nacierających żołnierzy sowieckich, ale tych przede wszystkim interesowało „wino”. Na terenie wzgórza wawelskiego, były budynki poaustriackiego szpitala i koszar, tam mieszkali oficerowie niemieccy z załogi Franka i były ze dwie stołówki. Tam też ich wysyłaliśmy, skąd obładowani wyślizgującymi się im z ramion flaszkami podłego, siarkowanego wina, wychodzili już o nic nie pytając, opuszczając Wawel podchmieleni winem.
Gdy weszliśmy do jednej sieni Zamku, zostawiwszy pierwszą dwójkę na warcie, zobaczyliśmy leżącą na podłodze flagę hitlerowską, zdjętą zapewne przez tych, którzy zawieszali polską. Nie były to co prawda kolory polskie, ale zaproponowałam, żeby z okręgu, gdzie biel przylega do czerwieni, wyciąć dla nas opaski wyróżniające nas wśród nadchodzących „cywili”. Co też z trudem, bo przy pomocy noża uczyniliśmy.
Grube mury Zamku utrzymywały ciepło mimo nieczynnego ogrzewania. Nie było też światła; mimo to z radością schodziło się z warty, by przedrzemać do następnej, tak jak ja na przykład, w gabinecie Franka, na wygodnej kanapie, lub pani Solska w sypialni Franka. Mężczyźni zdaje się nie spali. W dzień większe siły stały na bramie od ulicy Bernardyńskiej, bo na wejściu od Podzamcza spuściliśmy bronę i dla postrachu postawili dwa walające się pancerfausty. Z rana 19 stycznia, po przebudzeniu, doszłam do wniosku, że ta mała grupka nie opanuje pchających się na Wawel ludzi, więc zaproponowałam, że pójdę do kierownika Dywersji, który miał kwaterę przy ulicy Bernardyńskiej 7, u pani Kuzinowej, której synowie byli w jego oddziale – kierownik nazywał się Jan Kowalkowski, pseudonim „Halszka” – i zaproponuję, by ich oddział objął straż na Wawelu nie jako AK, lecz samozorganizowana Straż Obywatelska. „Halszka” zgodził się, lecz straż objął dopiero 20 stycznia, w sobotę w południe.