Wł. S. Kazanowicz

 Jako byłemu wrocławianinowi miło mi, że te ciągle jeszcze mimo upływu lat „moje” władze miejskie potrafiły wyjść z tej przykrej sprawy z honorem. Taki przykład może być zaraźliwy. Uznawanie przez władze, że umowy zawarte z prywatnymi osobami mają moc obowiązującą i muszą być nawet przy planowaniu nowego zagospodarowania  danej dzielnicy  traktowane a cała powagą – jest ugruntowaniem poczucia zwyczajnej, codziennej praworządności. Wola zmarłego, jakaś tam umowa z emerytką – kto by tam się tym przejmował, kiedy my tu robimy ważne i nowe rzeczy. Prezydent Wrocławia – Marian Czuliński udowodnił nam, że ma silne poczucie prawa i nie rości sobie pretensji do władzy sięgającej po za granice wyznaczone nawet przez tak mizerne w oczach  wielu urzędników zobowiązanie, jakim jest umowa z prywatnymi osobami. Taka  postawa budzi szacunek i sympatię, tym bardziej, że to także z jego polecenia dopełnione zostały wszystkie ludzko-towarzyskie czynności, dzięki którym Pani Wolna mogła mi napisać: Bezstronnie muszę przyznać, że włożono dużo dobrej woli i wysiłku w to, aby zrekompensować mi wszystkie przykrości, trwające od paru lat. Cierń został wyjęty bezboleśnie”.
Poprzednio napisałem, że „nie będę mógł wziąć udziału… w żadnej imprezie związanej z ponownym uruchomieniem „Książki na Śląsk” – póki nie dowiem się od Pani Marii Wolnej, że Urząd Miasta Wrocławia spełnił wymogi, jak się to ongiś po staroświecku mówiło – dobrego wychowania, a co dzisiaj bywa nazywane socjalistyczną praworządnością”. Z przyjemnością stwierdzam, że moje prośby zostały w całości spełnione. Dziękuję. (…)

Aleksander Małachowski
(„Kultura”, 1974 r., nr 39, s. 16. – fragment felietonu)